CplusE #237 – Dlaczego przestał jeździć? Autobus Jelcz PR110

Dzisiaj nietypowa przygoda, bo zmieniamy kategorię. Pomimo tego tradycyjnie, zapraszam na CplusE, jedziemy z tematem!

Długo zastanawialiśmy się, czy realizować ten materiał, bo przecież tematyka naszego kanału obraca się wokół ciężarówek, a nie autobusów.

Doszliśmy jednak do wniosku, że w kontekście transportu sprzed lat nie możemy pomijać przewozu osób, bo – obok ciężarówek – polskie drogi przemierzały również naprawdę interesujące autobusy i to kawał ciekawej historii.

A jednym z najbardziej klasycznych pojazdów miejskich, jakie znam, który kojarzy mi się z czasami młodości, był Jelcz PR110. Dzisiaj bierzemy go na warsztat.

Przystanek: Renowacja

To niezwykły egzemplarz Jelcza PR110, bo jest w stanie idealnym. Wygląda w zasadzie jakby właśnie wyjechał z fabryki w Jelczu. Oczywiście to nie prawda, bo został wyprodukowany 1982 roku i całą swoją karierę – dokładnie 32 lata – przepracował w MPK Rzeszów.

Ruch liniowy tego konkretnego Jelcza zakończył się w 2014 roku i wtedy, zamiast na złom, trafił bezpośrednio do warsztatu, gdzie dość szybko rozpoczęła się jego kompleksowa renowacja. Pracownicy MPK Rzeszów, ze wsparciem Stowarzyszenia Miłośników Komunikacji Miejskiej, zafundowali temu pojazdowi życie po życiu.

Autobus został rozebrany do gołej kratownicy i później złożony na nowo z wykorzystaniem odrestaurowanych lub nowych elementów. Doprowadzenie tej PR110-siątki do takiego stanu pochłonęło ogrom pracy. Wszystko trwało kilka lat, a pojazd, w obecnym stanie, swoją premierę miał we wrześniu 2018 roku, przy okazji 70-lecia komunikacji miejskiej w Rzeszowie.

Tego typu renowacje zasługują na uznanie, bo razem z zakończeniem służby starych autobusów, zakończyła się w Rzeszowie pewna motoryzacyjna epoka. I gdyby oddać je wszystkie na złom, to ślad po nich zatarłby się bardzo szybko. A tak, mamy tu jedno wielkie nostalgiczne przeżycie i to w całkiem materialnym i nad wyraz mobilnym wydaniu.

Przystanek: Francuz z pochodzenia

Polska motoryzacja za PRL-u działała dość prężnie, a na pewno prężniej, niż teraz. Trzeba jednak pamiętać, że opierała się ona przeważnie na zagranicznych patentach i licencjach. Nie inaczej było z Jelczem PR110.

Pojazd powstał na podstawie zakupionej w 1973 roku licencji francuskiego Berlieta i wzorował się na modelu autobusu PR100. Wtedy była to bardzo nowoczesna konstrukcja. Zachwycała linią nadwozia, dużymi oknami czy przeszklonymi drzwiami. Autobus oferował ponadto ogrzewanie, nagrzewnicę i nadmuchy na szybę, co nie było wtedy standardem.

Dodatkowo silnik umieszczony z tyłu pojazdu, pozwolił na częściowe obniżenie podłogi i zwiększył komfort pracy kierowcy. W porównaniu do jeżdżących wcześniej w Rzeszowie ogórków czy Sanów H100, nowe Jelcze oszałamiały nowatorskimi rozwiązaniami i ergonomią pracy.

Produkcją polskiej wersji Berlieta PR100 zajęły się wtedy najprężniej działające i największe w Polsce Jelczańskie Zakłady Samochodowe. Nasz wariant został w pewnym stopniu zmodyfikowany. Najważniejsza zmiana to wydłużenie pojazdu o 75 cm. Dzięki temu możliwe było wprowadzenie środkowych drzwi, co miało poprawić wymianę pasażerów na przystankach.

Było jeszcze kilka drobnych zmian, jak wymiana prostokątnych reflektorów Berlieta na okrągłe lampy, pochodzące z Fiata 125p. Polacy mieli po prostu do nich lepszy dostęp, a to były czasy, gdy części i komponentów bardzo brakowało, a niektóre były w zasadzie nie do pozyskania. Trzeba było je samodzielnie dorabiać albo stosować jakieś zamienniki.

W polskim wariancie zmienił się również silnik. Francuski protoplasta Jelcza wyposażony był w ciężką V8-emkę, która nie sprawdziła się już w początkowej fazie prototypowej, bo wydłużona kratownica spolszczonego Berlieta łamała się pod jej ciężarem.

Zamiast V8-emki zastosowano dobrze nam znany i przytaczany już w serii historycznej silnik SW680, który powstawał w Mielcu – oczywiście na licencji Leylanda.

Przy silniku chciałbym na chwilę się zatrzymać, bo pewnie nie wszyscy z Was wiedzą, ale w autobusach komunikacji miejskiej, silnik to część eksploatacyjna, podobnie jak klocki hamulcowe czy żarówki. Zwyczajnie wymieniało się go, gdy się zużył. Taki Jelcz w przeciągu swojej „kariery zawodowej” mógł mieć dwa, trzy, a bywało, że więcej silników. Z czego to wynikało?

Przystanek: Eksploatacja autobusu komunikacji miejskiej

Obecnie posiadanie samochodu jest powszechne i wiele osób ceni sobie wygodę z tym związaną. Jednak w czasach świetności Jelcza PR110 prawie nikt nie miał własnego auta. Ludzie przemieszczali się po miastach komunikacją zbiorową, więc autobusy były pełne pasażerów.

Producent informuje, że ten Jelcz zmieści 110 osób – 37 na siedząco, 73 na stojąco. Rzeczywistość jednak była zupełnie inna. Do tych autobusów nieraz wchodziło nawet po 200 osób, a kierowca, szczególnie w godzinach szczytu, nie miał możliwości, by to skontrolować.

Do tego wyjazdy na linię mogły zaczynać się nawet o 3 nad ranem, a kończyły się zwykle około 1 w nocy, więc taki autobus był w ruchu przez niemal dobę. Zmieniali się tylko kierowcy. Stąd milionowe przebiegi w Jelczach PR110 wcale nie dziwią. Ten egzemplarz przejechał w sumie 1 250 000 kilometrów.

Jednak liczba przejechanych kilometrów czy obłożenie nie były głównymi powodami awarii w tych pojazdach. Na silnik, sprzęgło czy hamulce najbardziej destruktywnie oddziaływała specyfika jazdy, którą wymusza praca w charakterze autobusu komunikacji miejskiej.

Średnia prędkość jazdy autobusu liniowego w Rzeszowie to 17 km/h, a gęste rozmieszczenie przystanków sprawia, że na przestrzeni paru kilometrów kierowca musi zatrzymywać się po kilka razy. Do tego dochodzą naturalnie korki, które też wymagają ciągłego pompowania sprzęgłem i hamowania.

Autobusy były zatem eksploatowane do granic wytrzymałości, a ich komponenty – nie wyłączając silnika – po prostu psuły się, bo nie było innego wyjścia. Zresztą w tamtych czasach wszystkie pojazdy były awaryjne. Jednak, jeśli coś się zepsuło to naprawa była bardzo prosta, a mechanicy znali Jelcza PR110 na wylot.

Psuły się pompy i siłowniki sprzęgła, siłowniki hamulców czy przeguby kulowe na skrzyni biegów. Wybuchały też dętki w oponach. Zdarzały się również oczywiście zablokowane silniki. Ciekawe jest to, że po latach eksploatacji mechanicy w MPK Rzeszów tak dobrze znali te konstrukcje, że wprowadzali własne przeróbki, które znacząco ograniczały najczęstsze usterki.

Dodam, że w tamtych czasach kierowcy, którzy zrobili 200 tysięcy na silniku w autobusie dostawali ordery. Ciekawą kwestią jest również spalanie. W firmach komunikacyjnych przyjmuje się zużycie dla danej linii, bo one mają różną specyfikę, wpływającą na paliwożerność silnika. Można jednak podać w zaokrągleniu, że Jelcz PR110 palił około 32 litrów na 100 kilometrów.

Przystanek: Ergonomia jazdy Jelcza PR110

Na chwilę uwagi zasługuje kabina. W tym odrestaurowanym Jelczu PR110 jest otwarta, ale w rzeczywistej eksploatacji, polskie przedsiębiorstwa komunikacyjne zazwyczaj obudowywały kierowcę przeszklonymi ściankami. Podobnie było w MPK Rzeszów.

Warto zauważyć, jak pięknie odnowiono przestrzeń pracy kierowcy Jelcza PR110. Wszystko odwzorowane jest dokładnie tak, jak powinno. Klawisze oświetlenia, podświetlenie tablic, ogrzewanie postojowe czy światła awaryjne, to dobrze znane przełączniki. Czerwonymi przyciskami otwierało się i zamykało pneumatyczne drzwi. Jest też hamulec postojowy i gaz ręczny. Za oryginalnym fotelem znajdziemy główny wyłącznik prądu.

Luksusów nie ma, ale i tak jeździło się tym o wiele lepiej, niż ogórkami i innymi pojazdami, które woziły pasażerów po Rzeszowie, zanim do MPK trafiły te Jelcze. Niektórzy twierdzą nawet, że tymi pojazdami nadal dobrze się jeździ i, po moich dzisiejszych przejażdżkach muszę stwierdzić, że faktycznie ten autobus płynie po jezdni.

To między innymi zasługa zawieszenia. Z tyłu są resory i poduszki pneumatyczne. Z przodu natomiast zawieszenie wielowahaczowe, sprężyny i poduszki. Wyłapuje to wszystkie nierówności i jedzie się tym komfortowo.

Jelcz PR110 nie jest skomplikowaną konstrukcją. Nie ma jakiegoś bardzo rozbudowanego pulpitu, bo podstawowe zegary i kilka przełączników na krzyż pozwalają na pełną i w sumie bezproblemową obsługę pojazdu. Czterobiegowa skrzynia biegów nie utrudniała życia. Startowało się z dwójeczki, bo jedynka była dość krótka, potem trójka, czwórka i trzeba było się zatrzymywać na przystanku.

Dużą robotę, w kwestii komfortu pracy kierowcy, robiło umiejscowienie silnika z tyłu. Dzięki temu w kabinie było stosunkowo cicho, a kierowca nie odczuwał drgań, przenoszonych z silnika. W porównaniu do ogórków czy Sanów H100, to było coś wspaniałego. Gorzej dla pasażerów siedzących na ostatnich fotelach. Z drugiej strony, pasażerowie Jelcza PR110 wcale nie mieli źle.

Przystanek: Dużo przestrzeni dla pasażerów

W tym odrestaurowanym Jelczu PR110, wnętrze przestrzeni pasażerskiej w dużej części jest oryginalne. Osoby, które przywracały ten autobus do dawnej świetności, bazowały na częściach z innych egzemplarzy, których tu, w MPK Rzeszów, pod ręką było sporo.

Niektóre elementy są jednak współczesne, bo np. poszycia siedzeń czy skóra na uchwytach dla pasażerów nie przetrwały w dobrym stanie. Wchodząc tu jednak, czujemy się tak, jakby przeniesiono nas w czasie. Wszystko wygląda jak w latach osiemdziesiątych czy dziewięćdziesiątych. Są nawet kasowniki z epoki.

Dzięki temu, że silnik jest z tyłu, podłogę można było obniżyć. Ja wiem, że w porównaniu do nowoczesnych autobusów, ona i tak jest wysoko, ale trzeba wziąć poprawkę na czasy, w których powstała ta konstrukcja. Z przodu mamy jeden schodek. Na środku dwa niskie i dopiero z tyłu są dwa wysokie stopnie. Warto zwrócić uwagę na jedno z okien, które posiada wyjście bezpieczeństwa.

Wyjścia awaryjne tego typu były bardzo rzadko spotykane w codziennej eksploatacji, bo to rozwiązanie okazało się zbyt podatne na wandali. Okna łatwo było otworzyć i bywało, że jakiś „żartowniś” otwierał je w trakcie przejazdu i tak zostawiał. Jeśli kierowca nie zorientował się na czas, szyba pękała od uderzeń o oprawę.

Później to rozwiązanie wyparły zwyczajne szyby z młotkami do ich wybijania, bo do wybicia szyby dla żartu, było o wiele mniej odważnych. Choć i tacy się na pewno zdarzali. Warto jeszcze zwrócić uwagę na jedną rzecz – ile tu przestrzeni. Nic dziwnego, że upychało się w tych Jelczach nawet 200 osób.

Podsumowanie

Jelcz PR110 to bezapelacyjny król polskich miast i pewnie najczęściej wykorzystywany autobus w komunikacji zbiorowej w latach 90-tych i na początku XIX-wieku. Czapki z głów dla MPK Rzeszów i jego pracowników za to, że zachowali dla potomności jeden z egzemplarzy tego pięknego autobusu. To wszystko na dzisiaj, dajcie znać, czy chcecie, żeby w naszej serii historycznej pojawiły się jeszcze inne maszyny, wymagające kategorii D. Dzięki za uwagę, życzę szerokości z CplusE. Do zobaczenia.

Dodaj komentarz

Koszyk
Przewiń do góry