CplusE #160 – Milicyjny dźwig został wozem strażackim – JELCZ 325!

Wracamy do nagranego odcinka z serii historycznej. Dziś weźmiemy na warsztat pojazd specyficzny, o intrygującej chociaż dość typowej dla swoich czasów historii. Jego dzieje związane były z przeróbkami oraz diametralną zmianą zastosowania. To nie powinno dziwić, bo kiedyś rzeczy zużywały się dużo wolniej niż teraz. Zamiast je wyrzucać, czy jak w przypadku samochodów złomować, dostosowywano je do nowych zadań. 

Głównie dlatego, że w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, ale też po zmianach ustrojowych, zapotrzebowanie na pojazdy ciężarowe było wyższe niż ich produkcja. No i oczywiście przerastało możliwości nabywcze obywateli, szczególnie w przypadku pojazdów nowych.

Bohater dzisiejszego odcinka jest wzorcowym przykładem tamtych ciekawych, ale słusznie minionych czasów. Zobaczycie dźwig, który został wozem strażackim. 

Zapraszam na CplusE, jedziemy z tematem!

Historia produkcji pojazdów w Jelczu

Historyczna ciężarówka, o której mowa spędza swoją emeryturę w Muzeum Motoryzacji i Techniki Wojskowej “Bunkier” w Rudnej Małej koło Rzeszowa. Przyjechała tu na własnych kołach i ma się całkiem dobrze, chociaż nie jest pierwszej młodości. To specyficzne dla pojazdów, które pracowały w straży pożarnej. Dlaczego? Przede wszystkim takie pojazdy mało jeżdżą, bo przecież wyjazdy ratunkowe nie zdarzają się codziennie i są raczej nieodległe. 

Po drugie, strażacy bardzo dbają o swoje ciężarówki, bo muszą być pewni, że pojazdy nie zepsują się w najmniej odpowiednim momencie. Po trzecie, tego typu wozy zwykle stoją pod dachem w ogrzewanych garażach, co dobrze wpływa na stan blachy.

Samochody pożarnicze muszą być stale gotowe do akcji, dlatego przebywając w garażu akumulatory mają podpięte do prądu. Bywa, że również pneumatyczny układ hamulcowy jest spięty z jakąś dodatkową zewnętrzną sprężarką. Chodzi o to, aby móc jak najszybciej wyjechać do akcji. 

Nie inaczej traktowany był ten Jelcz 325. Tak, tak dobrze słyszeliście, to jest Jelcz 325, a nie na przykład Jelcz 004, czyli wóz strażacki produkowany seryjnie na podwoziu Jelcza 315 MS w jelczańskich zakładach samochodowych.

Zakład w Jelczu-Laskowicach powstał w 1952 roku w halach byłej niemieckiej fabryki zbrojeniowej. Na początku były to zakłady budowy nadwozi samochodowych i robiono tam karoserie do Lublinów i Starów. Jedną z debiutanckich produkcji było nadwozie dla autobusów Star N52, które powstało na podstawie Stara 20. Pojazd był nazywany Stonką i sprawił, że jelczańskie zakłady zaczęły być kojarzone z produkcją autobusów.

Pierwszą ciężarówką wyprodukowaną w Jelczy był Żubr A80 uznawany powszechnie za nie udaną konstrukcję. Był awaryjny i między innymi z tego powodu miał utrudnione konkurowanie z innymi pojazdami dostępnymi na rynku. Przykładowo ze Starem 20. Jego następcą był Jelcz 315, który sprawował się już znacznie lepiej. Zwyczajnie był zmodernizowaną wersją Żubra, w której wymieniono awaryjne elementy zawodzące u poprzednika. 315-stki produkowano do 1982 roku. Wtedy do użycia wszedł model 325, czyli bohater naszego odcinka. 

Jelcz 325

Ten egzemplarz jest z 1984 roku i został zbudowany jako dźwig. Nie znamy jego pełnej historii, ale wiemy, że przed przemianami ustrojowymi pracował w Milicji w Rzeszowie. W 1995 roku trafił do OSP w Łukawcu, ale strażacy potrzebowali samochodu pożarniczego, a nie dźwigu. Niepotrzebną zabudowę zdemontowano, a pojazd pojechał do Kielc, gdzie został przerobiony na wóz strażacki. Jako taki pojechał do Łukawca i tam przysłużył 25 lat uczestnicząc w wielu akcjach.

Taki model Jelcza 325 rozpędza 6-cylindrowy silnik SW 680/79 o mocy 202 koni mechanicznych. Jelcze 004 miały nieco mocniejsze jednostki napędowe SW 680/105/4. One były turbodoładowane i osiągały moc 243 koni mechanicznych, przez co też były bardziej żwawe. Lepsze osiągi miały być wykorzystane do szybszego przemieszczania się do miejsca akcji. Choć to przeróbka, nasz Jelcz 325 jest pełnoprawnym ciężkim pojazdem pożarniczym. Mówię ciężkim, bo gdy był w pełni wyposażony, a jego zbiornik wypełniono wodą, ważyłby 15 ton. Taki pojazd nie nadaje się do każdej akcji, bo nie wjedzie wszędzie. Ale tam, gdzie jest potrzebna duża wydajność armatki wodnej wydaje się być niezastąpiony. Ale o tym zdążę jeszcze opowiedzieć.

Nasz pojazd jest totalnym składakiem. Pierwszym z brzegu przykładem niech będą fotele z IFY zamontowane w kabinie. Z ciekawych rzeczy, sygnały alarmowe włącza się przy stacyjce. Obok są światła alarmowe. Trzeci przycisk od prawej to przystawka do autopompy. Odpalało się ją na wysprzęglonym silniku. Przy puszczaniu sprzęgła pompa zaczynała działać. Po prawej stronie mamy zegar pokazujący wskazanie ciśnienia wody przy autopompie.

Informacje o tym pojeździe uzyskaliśmy u samego źródła, bo opowiedział nam o nim naczelnik OSP w Łukawcu. Jego zdaniem, pomimo tego, że samochód nie był oryginalnym wozem strażackim to sprawował się bardzo dobrze i nie było z nim większych problemów. Był dobry choćby ze względu na to, że mógł zabierać relatywnie dużą ilość wody, bo jego zbiornik mieścił 5 tys. litrów.

Jelcz uczestniczył w około 50 poważnych akcjach i nie zawodził. Jednak nie ma co ukrywać, zestarzał się i już zdziadział. Przestał też spełniać podstawowe normy dla pojazdu, który ma uczestniczyć w akcji ratunkowej. Przykładowo przez długi czas nabijania układu pneumatycznego wydłużał się dla niego okres od powiadomienia o pożarze do wyjazdu. Na to w straży nie można sobie pozwolić.

Dlatego pomimo, że pojazd jest w pełni sprawny musiał trafić do muzeum “Bunkier”, a to i tak dużo lepszy los niż kasacja. Podobno nawet motopompa jest tutaj sprawna. Więc po zalaniu wody do zbiornika można byłoby nawet coś nim ugasić. Tego akurat nie będziemy testować, ale możemy się nim przejechać.

Ten pojazd miał wykonywać powierzone zadania. Jak już wiecie, robił wszystko niezależnie od tego co było do zrobienia przez prawie 40 lat. W obliczu szybko zużywających się nowoczesnych samochodów to musi robić wrażenie. 

W odróżnieniu od 2-osobowego Jelcza 004, tutaj do akcji mogło jechać aż sześciu strażaków. Kierowca i dowódca w kabinie oraz 4 ratowników w środku. Pomimo, że auto jest przeróbką z dźwigu to do pracy strażackiej przygotowano je bardzo dobrze. Przynajmniej tak twierdzą jeżdżący na nim strażacy. Dowodem jest na przykład wyposażenie zabudowy w różnego rodzaju schowki. Pod przestrzenią dla załogi znajduje się miejsce na sprzęt burzący, dalej jest schowek na węże W-75. Nad wężami leżały klucze do ich skręcania, a dalej miejsce na pachołki i piłę motorową. 

Z tyłu mamy cały przedział bojowy. Po prawej stronie stał agregat prądotwórczy, który zasilał oświetlenie, jeżeli akurat akcja wypadła nocą. Z lewej natomiast stał wentylator oddymiający. Jak się dobrze przyjrzycie zobaczycie tutaj obrys zbiornika wody, który wam wcześniej pokazywałem. Pośrodku znajduje się serce całego pojazdu pożarniczego, czyli mechaniczna autopompa.

To bardzo prosta, a przez to niezawodna konstrukcja, w której w zasadzie nie ma żadnej elektroniki. Pobiera zasilanie poprzez przystawkę na wale, którą uruchamia się w kabinie. Im wyższe obroty, tym większa wydajność autopompy.

Swoją drogą obroty można regulować pokrętłem, co znacznie ułatwiało pracę strażakom. Jednak podobno jest zbyt mało precyzyjne i zdarzało się, że nagle zwiększone ciśnienie wody przewracało strażaków trzymających prądownice.

Powiem szczerze, że sam nigdy nie byłem strażakiem, więc nie znam się na pompach, ale poprosiłem Naczelnika z OSP Łukawiec, aby mi omówił, co do czego służy.

I dowiedziałem się, że tu po prawej jest nasada W-75 służąca do tankowania zbiornika wody z hydrantu. Woda wlewała się pod własnym ciśnieniem. Nasada obok również służy do napełniania, ale już z użyciem autopompy np. ze zbiornika wodnego. Podpinało się wąż W110, następnie wkładało do jeziorka i już!

Akurat z tej możliwości rzadko korzystano, bo w obszarze operacyjnym tego pojazdu strażackiego nie było żadnego odpowiedniego zbiornika, z którego można by pobierać wodę. W tym mechanizmie mamy też nasady do budowania linii gaśniczej – W75, W25 i W52. Tutaj zapinało się wężę, które wykorzystywano do gaszenia pożarów.

Jednym z minusów tego przerobionego pojazdu strażackiego w stosunku do typowej 004 jest fakt, że nie posiadał on wbudowanego zbiornika na środek do tworzenia piany gaśniczej, którą gasi się na przykład samochody, czy materiały łatwopalne. Jednak strażacy z Łukawca potrafili sobie z tym problemem poradzić z wykorzystaniem zasysacza liniowego. Nie wchodząc w zbędne szczegóły na wszystko znajdzie się metoda. W mechanizmie mamy także wskazanie ciśnienia wydawania wody i tłoczenia oraz rurę, którą woda szła na dach do działka.

Działko było bardzo wydajne. 3200 litrów przy najwyższej wydajności pompy. Tworzyło kilkunastometrowy strumień wody i potrafiło wylać 5 tys. litrów ze zbiornika w niecałe dwie minuty. Włącza się je zaworem, a obok reguluje się prąd wody. Ze zwartego na rozproszony. 

Takiego działka używało się w ostateczności, bo szybko zużywało wodę. Strażacy musieli mieć pewność, że pożar zostanie ugaszony, bo jeśli się zbiornik w wozie strażackim opróżni, to sam pojazd staje się bezużyteczny. Dobra schodzimy na dół.

Tu z kolei jest miejsce na rozdzielacze i prądownice. Dla osób niezorientowanych, prądownica to końcówka węża, którą strażak trzyma w rękach. A dlaczego prądownica, a nie sikawki? Bo dają prąd wody. Obok prądownic było miejsce na siedem węży W-52. Do nich podłącza się prądownice. W kolejnym schowku są już akumulatory. Instalacja wyposażona jest w gniazdko, które ułatwiało podpięcie jej do prądu. Pamiętajcie, że pojazd musiał być stale podłączony. 

Musiał być też podpięty do sprężarki. Podłączało się ją do przewodu z użyciem prostej szybkozłączki. Zarówno to rozwiązanie jak i gniazdko do akumulatora to przeróbki wynikające z dostosowania wozu do potrzeb strażaków.

Kiedyś to były czasy. Szczerze mówiąc, choć ten Jelcz jest całkiem przyjemnym samochodem to chyba dobrze, że strażacy w Łukawcu mają już nowy pojazd gaśniczy, a ten składak może być podziwiany w muzeum. Czasy się zmieniają i trzeba się z tym liczyć. Bo często zmiany są na lepsze. 

Warto dodać, że fabryka w Jelczu-Laskowicach działa do tej pory. Nie powstają w niej już w prawdzie autobusy, ale zakład funkcjonuje i to się liczy. Obecnie produkują tam specjalizowane pojazdy wojskowe, a firma należy do Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Choć przeciętny Kowalski raczej nowej ciężarówki nie kupi to i tak cieszy, że mamy polski zakład, który nadal produkuje samochody. 

Podsumowanie

Co sądzicie o opisanym dzisiaj Jelczu 325? A może mieliście do czynienia z tego typu motoryzacyjnymi przeróbkami? Piszcie w komentarzach. Mogę Was zapewnić, że będziemy jeszcze robili odcinki o wozach strażackich, bo w Muzeum “Bunkier” jest kilka bardzo interesujących egzemplarzy. 

Dzięki za dzisiaj. Życzę szerokości z CplusE, do zobaczenia! 

Dodaj komentarz

Koszyk
Przewiń do góry