CplusE #260 – 30 metrowa autodrabina pożarnicza – Magirus-Deutz 170D 12 F

Ta autodrabina pożarnicza ma prawie 50 lat, a jak widzicie do dzisiaj działa świetnie. Bohaterem odcinka jest Magirus-Deutz 170D 12F, dzięki któremu za chwilę zobaczę panoramę Rzeszowa z wysokości 30 metrów.

Zapraszam na CplusE. Jedziemy z tematem!

Uff… Praca tam na szczycie nie jest chyba dla mnie. Wolałbym raczej jeździć samym pojazdem, a na górę niech wspinają się prawdziwi strażacy, bo właśnie m.in. dla nich – na początku swojego istnienia – pojazdy produkowała pochodząca z Ulm niemiecka firma Magirus.

Conrad Dietrich Magirus, który założył ten biznes w 1866 roku, był dowódcą Ochotniczej Straży Pożarnej w Ulm, więc doskonale znał potrzeby strażaków. Napisał nawet książkę o bardzo długim tytule, odnoszącym się do pożarnictwa, w której przekonywał, że najwyższym celem straży pożarnej jest ratowanie ludzi.

Wyjaśniał też, że trzeba coś zrobić z problemem osób, które utknęły wysoko w swoich płonących mieszkaniach, bo przypadki śmiertelnych w skutkach skoków, były pod koniec XIX wieku zbyt częste.

Magirus okazał się człowiekiem czynu i gdy objął dowództwo w straży pożarnej w Ulm, zaczął projektować różne konstrukcje drabin. Wtedy też wpadł na pomysł pierwszej mobilnej drabiny pożarniczej. Rycina przedstawia jego projekt z 1904 roku. Do takiego ustrojstwa zaprzęgano konie, ale nie trzeba było długo czekać, aż podobna drabina trafiła na pojazd silnikowy.

Konne pojazdy pożarnicze Magirus produkował jeszcze w XIX wieku, a spalinowe samochody strażackie Magirusa wyjechały na drogi w okolicach wybuchu I Wojny Światowej. Źródła podają, że w ich wnętrzu mruczały wtedy silniki od Maybacha.

Pomimo koncepcyjnych sukcesów firma Magirus zakończyła swoją działalność w 1936 roku. Wcześniej przejęło ją przedsiębiorstwo Humboldt-Deutz Motorenfabrik, które powołało do życia linię znanych i cenionych ciężarówek pożarniczych Magirus-Deutz.

No i dumnego przedstawiciela tej marki mamy dzisiaj w serii historycznej.

Ten konkretny Magirus-Deutz 170D 12F pochodzi ze zbiorów fundacji Stalowa Historia, która prowadzi również muzeum. Jego dyrektorem jest Przemysław Kaczmarzyk, którego zabytkowe pojazdy widzieliście już na naszym kanale.

Obecnie muzeum Stalowa Historia szuka miejsca, w którym bogata kolekcja, licząca ponad 50 motoryzacyjnych eksponatów, mogłaby zostać zaprezentowana zwiedzającym.

Wiemy, że te pojazdy nie tylko będzie można obejrzeć, ale często też przejechać się nimi, bo są po prostu w pełni sprawne. Tym bardziej, że tu stoi jedna z muzealnych perełek, której naprawdę warto poświecić chwilę uwagi.

Wyjedziesz na 30 metrów?

Tego Magirusa w 1975 roku kupił Kombinat Huta Stalowa Wola, gdzie wszedł do użycia w Zawodowej Zakładowej Straży Pożarnej. Co ciekawe HSW kupiła go bezpośrednio z Niemiec za dewizy, co za PRL-u nie było zbyt częstą praktyką.

Pojazd przez cały okres swojej „zawodowej” działalności był na stanie u stalowowolskich strażaków, a do Muzeum Stalowa Historia trafił dzięki Podkarpackiemu Komendantowi Wojewódzkiemu Państwowej Straży Pożarnej.

Żeby pobawić się drabiną, trzeba najpierw wypuścić podpory, które całej tej konstrukcji nadają wymaganej stabilności. Mierząca 30 metrów stalowa struktura potrzebuje porządnego podparcia.

Ułożone ukośnie belki podporowe obsługiwane są hydraulicznie. Wystarczy chwila i pojazd jest gotowy do akcji. W pracy strażaków szybkość działania jest przecież kluczowa. Dodam, że jeśli drabina jest wysunięta, to włącza się automatyczna blokada podpór. Same się nie złożą.

Na mnie ten Magirus-Deutz wrażenie robi głównie hydrauliczną obsługą drabiny. Moim zdaniem to niesamowite jak płynnie porusza się mechanizm, pomimo że został wyprodukowany w 1975 roku. Działa doskonale i doceni to każdy pasjonat techniki i motoryzacji. 

Każdy mój ruch drążkiem owocuje natychmiastową i płynną reakcją wieżyczki oraz drabiny. Sprzęt zatrzymuje się w położeniu, w którym przestawimy drążek na pozycję neutralną.

Ma też zabezpieczenie oporowe, więc układ przestaje działać, gdy drabina o coś zahaczy. Konstrukcja pozwala na wykonanie pełnego obrotu. Cały mechanizm napędza system silników hydraulicznych, który pobiera moc z głównego motoru. Pompy czerpią olej ze zbiornika o pojemności 110 litrów.

Stanowisko pracy operatora usytuowano z lewej strony drabiny. Ważnym elementem tej przestrzeni jest wskaźnik pola działania.

Dzięki niemu możemy łatwo się zorientować, gdzie przebiega bezpieczna granica operowania drabiną przy określonym obciążeniu. Mamy tu kontrolki dla jednej, dwóch i trzech osób w koszu. Jest też nawet opcja z ośmioma osobami przy obciążeniu mostowym. System sam rozpoznaje jak bardzo jest obciążony i zapala odpowiednie lampki.

Każdy ruch konstrukcji drabiny jest symbolicznie odzwierciedlony na wskaźniku. Operator ma więc pewność, że swoimi działaniami nie doprowadzi np. do przeciążenia i – w najgorszym scenariuszu – wywrotki pojazdu.

Poza tym mamy tu pod ręką wszystkie dźwignie do sterowania, a także dobry widok na kosz i kolegów strażaków, którzy tam na górze ratują ludzi.

Poszczególne elementy czteroczęściowego zestawu drabinowego DL 30m wykonano z wysokogatunkowej stali profilowej. Dzięki temu konstrukcja jest bardzo sztywna i odporna na zginanie. Rozmieszczenie jej części składowych jest tak przemyślane, by zmniejszać wpływ naporu wiatru na rozłożoną drabinę.

Oczywiście przy silnych podmuchach na niewiele się to zdaje i wtedy raczej nie polecałbym windować się na 30 metrów w górę.

Części drabiny wpuszczone są jedna w drugą, a ich wysuwanie i zsuwanie odbywa się z wykorzystaniem pomysłowego układu rolek i lin, które pozwalają na płynne ruchy. Drabina – zależnie od ustawienia – ma udźwig od 1500 do 3000 kg.

Ciągle powtarzam, że wszystko tu działa płynne. To bardzo ważna właściwość Magirusa, bo każdy gwałtowny ruch na dole owocuje prawdziwym wstrząsem tam na 30 metrach. Dlatego płynność mechanizmu i automatyczne dostosowanie ruchów do aktualnego wysunięcia drabiny, docenia się najbardziej, siedząc w wysoko zawieszonym koszu ratowniczym.

Sam kosz jest wykonany z lekkich stopów stali i aluminium. Wchodzi się do niego po niewielkiej drabince. Podczas podnoszenia musi być odblokowany, bo ustawia się grawitacyjnie. Gdy jesteśmy już na miejscu, włączamy hydrauliczną blokadę, żeby konstrukcja się nie huśtała.

Kosz pomyślany jest w taki sposób, żeby nie było możliwości jego samoistnego wypięcia. Jeśli chcielibyśmy go zdjąć z drabiny np. w celu konserwacji, to trzeba użyć tego specjalnego narzędzia. Bez niego kosza nie da się zdjąć.

Jeszcze słowo o silniku. Zaistosowano tu dieslowską, chłodzoną powietrzem jednostkę FL413, która jest typowa dla Magirusów z tego okresu. Silnik nie robi szału, ale i tak posłuchajmy, jak brzmi, bo to brzmienie odchodzące już powoli do historii. Warto je zatem utrwalić.

Właściwości jezdne tego Magirusa są całkiem niezłe i przyznam, że jeździło mi się nim dzisiaj przyjemnie. Może dlatego, że pomimo wysługi lat, ten konkretny egzemplarz ma niski – typowy dla wozów strażackich – przebieg, który nie przekroczył jeszcze nawet 40 tys. km.

Choć w Polsce strażackie pojazdy tej marki nie były bardzo popularne, to na świecie są mocno kojarzone z pożarnictwem. W takiej Brazylii słowo „Magirus” występuje jako synonim wozu strażackiego, co świadczy o dominacji rynku przez te niemieckie ciężarówki.

Marka przetrwała do dzisiaj i nadal jest ceniona wśród strażaków, choć teraz zarządza nią IVECO. Dla nas możliwość zabawy tym sprzętem i opowiedzenia Wam o nim, to była czysta przyjemność. A Wam, jak podoba się Magirus-Deutz? Piszcie w komentarzach. Ja jeszcze się nim na koniec przejadę. Życzę szerokości z CplusE. Do zobaczenia.

Dodaj komentarz

Koszyk
Przewiń do góry